Pracuje w Dziale Jakości na Montażu Głównym. To miejsce, do którego trafia już zmontowany pojazd. Po zakodowaniu kluczyka czeka go m.in. ostatnia faza testów na linii produkcyjnej. Moment bardzo istotny, bo decydujący o tym, czy na rynek trafi pojazd wolny od wad, pracujący na dobre imię marki. – Dlatego bardzo ważne jest, żeby testy wyszły poprawnie i nie było w nich żadnych błędów – wyjaśnia Barbara Jankowska-Dereń, która na pilnowaniu jakości produktu zna się doskonale. – Bywa jednak i tak, że błędy sygnalizowane są niekoniecznie zasadnie. Tak zdarzyło się po wejściu do produkcji Astry V.
I od nowa faza testowa!
Okazało się, że samochody, które wjeżdżały do kabiny testowej i pomyślnie przechodziły wszelkie sprawdziany, musiały zaliczyć je jeszcze raz z powodu banalnego niedociągnięcia. – A konkretnie: niedomkniętych drzwi pasażerów albo klapy bagażnika – wyjaśnia Barbara. – Wiadomo, że przy setkach czynności, które wykonywane są przy aucie we wcześniejszych fazach produkcyjnych, zdarzało się, że ktoś tych drzwi nie zatrzasnął. Komputer odczytywał to jednak jako istotną usterkę, uniemożliwiającą potwierdzenie, że auto może jechać w świat.
By nie łamać procedur, trzeba było domknąć drzwi i powtórnie skierować pojazd do komory testowej. To zabierało około kwadrans. Bardzo dużo czasu przy intensywnej produkcji. – Nie skłamię, jak powiem, że było to bardzo irytujące – wspomina Barbara. – Wiesz, że te niedomknięte drzwi to nic takiego, ale musisz powtórzyć kontrolę. Nie chciałam bezsilnie na to patrzeć i próbowałam rozgryźć problem: „Jak sprawić, żeby niedomknięcie nie hamowało testów”.
Już pierwszy pomysł, który przyszedł jej do głowy, okazał się genialny w swojej skuteczności i prostocie. Doszła do wniosku, że drzwi trzeba sprawdzać po prostu jeszcze przed wjazdem do kabiny kontroli. – Wymagało to jednak przesunięcia kolejności sprawdzania i dobrania właściwych procedur oraz narzędzi – wyjaśnia. – Ale efekt był natychmiastowy. Od razu po wdrożeniu mojego rozwiązania, skończyły się dotychczasowe problemy. A wiem, że na jedną dobę było czasem kilkadziesiąt zatrzymań przez tę wadę-niewadę.
Potwierdziła się więc teza, że czasem najprostsze rozwiązania są najskuteczniejsze. Ale żeby nie było – Barbara to nie nowicjusz w gronie innowatorów. Wielokrotnie już potwierdzała, że drzemie w niej kaizenowski duch. – E, tam! – bagatelizuje pochwały na swój temat. – Zdarzyło się kilka nagród kwartalnych i tyle. Ale roczna to rzeczywiście jest coś. Bardzo się nią ucieszyłam.
Lubi metalowe brzmienie
W Oplu pracuje już od 14 lat. Jest mamą trojga dzieci w wieku 9, 17 i 19 lat. Większość czasu po pracy poświęca właśnie im. Prowadzi dom z pełnym oddaniem, radością i satysfakcją. Zadziwiające jednak, że w natłoku zawodowo-domowych zajęć znajduje jeszcze czas na nieustanne doskonalenie się, na naukę. – Jak trochę odchowałam dzieci, poszłam na studia – opowiada. – Marzyła mi się nanotechnologia, ale nie zebrało się wystarczająco wielu chętnych, więc wybrałam w końcu inżynierię materiałową.
Mówi, że zrobiła to dla siebie, bo chciała więcej wiedzieć i umieć. Stale szlifuje też swój angielski. Te wszystkie zajęcia to dla niej odskocznia od codzienności, ale i mobilizacja do działania. – Lubię jeszcze trochę się poruszać – zdradza. – Ćwiczę fitness. W komputerze mam nagrane gotowe schematy treningów, więc z nich korzystam. A jak już się zmacham, to słucham muzyki.
Trzeba przyznać, że naprawdę mocnej. Jej ulubiona kapela to Metallica. Jest też wielką fanka TSA. Ale i Dżemem nie pogardzi. Z wczesnej młodości została jej miłość do gitary akustycznej. Pamięta jeszcze dobrze, jak szarpie się struny. – Kilka miesięcy temu przeszłam w Dziale Jakości do Quality Receiving – opowiada. – Lubię zmiany. Nawet te niewielkie.
Lubi też dobrą literaturę. Od Bułhakowa po Larssona i jego „Millennium”. A że nie boi się nowości, widać po ostatniej lekturze. Dzieci podrzuciły jej „Wiedźmina”. Nie odłożyła go na półkę, tylko z zainteresowaniem przeczytała. – Trzeba mieć cały czas otwarty umysł – stwierdza. – To pozwala zauważać drogi do rozwiązania problemów.