Monika Tackowiak
- 16 listopada 1998 roku – Monika Tackowiak bez namysłu podaje datę rozpoczęcia pracy w gliwickich zakładach – W przyszłym roku minie od tej chwili 20 lat.
Zamyśla się na chwilę, uśmiecha. Opowiada, że przed przyjściem do GMMP pracowała w firmie wywołującej zdjęcia, a o przemyśle samochodowym miała wiedzę, jak sama żartuje, wyrywkowo-teoretyczną.
- Chciałam jednak spróbować czegoś nowego, ciekawego – wspomina. – Sam proces rekrutacji wydał mi się jakiś inny: wypisywanie formularzy na ładnym, kredowym papierze, staranna selekcja i ocena kompetencji. To imponowało.
Już wtedy spostrzegła, że przytłaczająca większość kandydatów do pracy to panowie. Nie przeraziło jej to jednak ani trochę.
- I poszło mi nieźle, skoro przeszłam dwa kolejne etapy, a po kilku miesiącach zostałam zaproszona na finalną rozmowę i po niej trafiłam na Montaż Główny – opowiada. – Ucieszyłam się, kiedy zobaczyłam dwie dziewczyny, które przyszły razem ze mną. W sumie w dziale były nas cztery: Dorota, Ewa, Karina i ja. Pomyślałam: wokół faceci, ale przynajmniej nie jestem sama!
Pozytywna i od razu kreatywna
Trafia na linię kokpitu. Montaż wiązek, małe elementy. Już wtedy spostrzega, że jej drobniejsze niż męskie dłonie świetnie sobie z nimi radzą. A panowie chętnie pomagają, udzielają rad, choć nie obywa się bez dowcipów i żartów.
- Nie zaprzeczę jednak, że chciałam się wykazywać większą starannością niż koledzy – wspomina. – Starałam się, by doceniono mnie za jakość pracy.
Może właśnie dzięki takiemu zaangażowaniu po zaledwie 10 miesiącach została liderką zespołu. A może i dlatego, że już w pierwszym roku swojej pracy dokonała godnego podziwu wyczynu: opracowała kaizen, który pozwolił na duże oszczędności.
- Najkrócej mówiąc, zaproponowałam, by skrócić standardową wiązkę do Agili tak, by nie trzeba jej było różnie podpinać w zależności od modelu – mówi Monika. – Ten pomysł zajął pierwsze miejsce w konkursie na kaizen roku.
To na pewno dało jej większe uznanie w oczach kolegów. A jako liderka miała ich wtedy pod sobą siedmiu.
- Jak siedmiu krasnoludków, ale bez królowej – żartuje. – Bo przekonałam się, że kierowanie pracą samych panów wyklucza kobiecą subtelność. Liczy się nieokazywanie słabości i pewność siebie. A i w słowach musiałam być męska, czyli bardzo konkretna.
Po rocznym epizodzie została włączona do zespołu reagującego na zaistniałe problemy. Tam też ona jedna i sami faceci.
- A przyjęło się myśleć, że mężczyzna już na dzień dobry o motoryzacji i aspektach technicznych wie więcej – wyjaśnia. – Dla mnie to jednak żaden problem, bo chętnie się dokształcałam. Nie wiedzieć to nie jest wstyd, wstydem jest wstydzić się zapytać. Ja muszę zrozumieć, a przedtem zobaczyć, dotknąć, doświadczyć. Dzięki temu technika mnie nie przeraża, tylko ciekawi.
W 2004 roku była już w Dziale Jakości. Tu zespół trafił się jej mieszany. Damsko-męski. Z rozpędu chciała prowadzić go, jak dotąd: bez emocji, krótkimi dyspozycjami, hasłową komunikacją.
- A z dziewczynami tak się nie da – uśmiecha się. – Ostre słowo nie działa, bo trzeba z nimi złapać inny kontakt. Do tego dochodzi dokładność wypowiedzi
i argumentacja w zdaniach, a nie ich równoważnikach. Musiałam znaleźć złoty środek, by dotrzeć do przedstawicieli obu płci.
Sama praca też jest trochę inna – trzeba zawczasu przewidzieć, gdzie może pojawić się zarysowanie czy inny defekt i je wykryć. By-off, DVT, SLAT – te skróty to określenia kolejnych stref, w których pracowała, aż przeszła do działu odpowiedzialnego za kontakt z dostawcami (QR, Quality Receiving).
Z ludźmi trzeba umieć żyć
Monika oprowadza po kolejnych miejscach, w których pracowała. Gdzieniegdzie pracują jeszcze jej koledzy, choć niekoniecznie w tych samych działach, na tych samych stanowiskach, co przed laty.
- Zawsze byłaś konsekwentna i dość stanowcza – mówi do Moniki jej była współpracowniczka Justyna Śpiewak z QR. – A w tym fachu to niezbędne.
- To prawda – tę opinię potwierdza Krzysztof Cebula, lider zespołu w Dziale Jakości (Obszar SLAT). – Ja przejąłem stanowisko, które Monika miała kiedyś i wiem, że te cechy są na nim niezbędne.
- Bardzo sobie chwalę rotację miejsc pracy, którą przeszłam – zapewnia sama Monika. – W każdym nauczyłam się czegoś nowego. Chce się wstawać codziennie do pracy. Nie wpadasz w rutynę.
Cztery lata temu Monika została administratorką aż trzech wydziałów, w tym Montażu Głównego, na którym zaczynała.
- Odpowiadam za organizację wyjazdów służbowych, rozliczanie delegacji, organizowanie różnego rodzaju spotkań, zamawianie materiałów biurowych – precyzuje. – To świetne zajęcie dla mnie, bo należę do tych, co lubią być z ludźmi, ale i mają potrzebę porządkowania świata wokół siebie. Tabele, szufladki, skoroszyty. Wszystko poukładane jak należy. To mój żywioł.
Praca daje jej ogromną satysfakcję, ale dała i… męża. Choć ich uczucie rozkwitło wcale nie w Gliwicach, tylko na Helu.
- Pawła znałam z widzenia, jednak dopiero tam, gdzie oboje, ale osobno pojechaliśmy na wakacje, odważył się zagadać, więc był czas na kawę, rozmowę – śmieje się Monika. – Mąż pracuje dziś na Wydziale Jakości. Mamy 11-letnią córkę.
Jej pozazawodową pasją jest kosmetologia. Prowadziła z niej nawet profesjonalne szkolenia.
- Ale wróćmy może do pań w firmie, bo o tym chyba jest ten materiał – skromnie ucina dyskusję na ten temat. – Mam takie wrażenie, że jest ich u nas coraz więcej, bo i coraz bardziej się feminizujemy. To wynika w części z tego, że pokazałyśmy, co potrafimy. Jesteśmy solidne i zależy nam na utrzymaniu miejsca pracy. Rozmawiam o tym z kierownikami, często słyszę taką właśnie opinię. Warto też zauważyć, że coraz więcej pań w naszej firmie zajmuje wysokie, stanowiska kierownicze. Dla mnie wzorem kobiety sukcesu jest Agata Tomaszewicz, moja była szefowa, która obecnie piastuje funkcję Assistant Plant Managera w Eisenach.