Kiedy samochód zjeżdża z lini, trafia na stanowisko ustawiania zbieżności, sprawdzenia reflektorów. Następnie przejeżdża przed kabinę, gdzie wykonuje się inspekcję. – Elektronicznie robi to sprzęt, ale oprócz tego pewne rzeczy sprawdzane są też manualnie, wizualnie – tłumaczy Roman. Potem auto wjeżdża do specjalnej kabiny. Tam rozpędza się je do pewnej prędkości i sprawdza parametry silnika, hamulce, odgłosy przy hamowaniu. Zwraca się uwagę, czy podczas jazdy nie występują jakieś drgania lub inne anomalia. Po skończonej kontroli samochód może wyjechać z kabiny.
Pojawił się w fabryce kilka miesięcy po tym, jak z linii produkcyjnej zjechał pierwszy samochód. – Był luty 1999 roku, gdy zostałem przyjęty do Działu Jakości, w którym zresztą do dzisiaj pracuję – mówi Roman. Zaczynał na linii testów dynamicznych, potocznie zwanej DVT (trzy kabiny i zbieżności). Po trzech, może czterech miesiącach awansował na stanowisko lidera zespołu i przez dwa-trzy lata pracował na końcu linii, na tzw. „bye offie”. Później wrócił na kabiny, gdzie do dzisiaj pisze swoją gliwicką historię.
Lubi to miejsce i swoją pracę. – Interesuję się techniką. Uwielbiam jazdę samochodem. A w fabryce mam taką możliwość. Może jest to trochę jazda w miejscu, ale jednak – przekonuje Roman. Przede wszystkim lubi jednak pracę z ludźmi. – Skarg na mnie, myślę, nie było – mówi żartobliwe. – Dbam o dobre koleżeńskie relacje w zespole – dodaje. Zresztą, jak podkreśla, w Gliwicach atmosfera była zawsze bardzo ważna.
Sąsiedni zakład? Dobry wybór
Dobrze pamięta moment przyjęcia do firmy. Miał 26 lat. Pracował wtedy w nieistniejących już zakładach Zremb Gliwice, produkujących wózki widłowe, prowadził tam warsztaty szkolne. Z wykształcenia jest technikiem mechanikiem pojazdów, nauczycielem zawodu. – Wiedziałem, że Opel otwiera w mieście swoją fabrykę i zacząłem się interesować, jak złożyć aplikację. Obserwowałem, jak vis a vis mojego ówczesnego zakładu powstaje nowy. Ten, do którego chciałem trafić – opowiada Matenna. Złożył CV i po pewnym czasie dostał zaproszenie na testy. – Udało się je pomyślnie przejść i mogłem zacząć pracę, oczywiście od okresu próbnego – wspomina Roman. Dodaje, że przeżył prawdziwy szok, gdy ze swojego starego zakładu produkcyjnego wkroczył na nowoczesne hale naprzeciwko.
Lata mijają, sens się nie zmienia
Od początku pracy w sąsiadującej ze Zrembem fabryce do jego zadań należało sprawdzenie parametrów samochodu na końcu linii. . – Robię dziś dokładnie to samo, co lata temu. Tylko sprzęt się zmienił. Obecnie jest dużo więcej elektroniki. Kiedyś więcej sprawdzaliśmy wzrokowo, manualnie. Dzisiaj część procesów dzieje się automatycznie – wyjaśnia Matenna. Zauważa przy okazji, że silniki w samochodach są dziś dużo bardziej skomplikowane niż na przykład te, stosowane w Astrze I, ale sam sens pracy się nie zmienia.
Astra I mocno zakorzeniła się w jego pamięci, choć – jak przekonuje – nie ma swojego ulubionego modelu Opla wśród tych, które przez lata zjeżdżały z linii gliwickiej fabryki.
– Wszystkie produkowane przez nas auta na swój czas były bardzo nowoczesne. Zawsze będę wspominał Astrę I, bo to pierwszy samochód, który tu powstawał – mówi Roman. – Ale wizualnie najbardziej podobają mi się Astra IV i V. Astra IV Notchback to taki rasowy samochód – dodaje z uśmiechem.
Przez drukarkę do małżeństwa
Matenna docenia możliwości rozwoju, jakie oferuje Opel. – Są to przede wszystkim różnego rodzaju szkolenia, dzięki którym można zwiększać swoje kompetencje – podkreśla. Zwraca jednak uwagę, że oprócz aspektów zawodowych, praca w gliwickiej fabryce wniosła też ogromną wartość w jego życie prywatne. – Właśnie tutaj poznałem swoją żonę. Pracowała wówczas przy moim odcinku linii w podwykonawczej firmie – opowiada Roman. Z tego, co pamięta, zepsuła jej się drukarka. Przyszła żona poprosiła go o pomoc. Nie kojarzy zupełnie, czy udało mu się naprawić sprzęt, ale wie na pewno, że od tamtego czasu zaczęli ze sobą rozmawiać. – I tak od rozmowy do rozmowy przeszliśmy do spotkań – podsumowuje gliwicki „dwudziestolatek”.
Dziś wspólnie z żoną spędzają po pracy czas, spacerując z swoim amstafem, który „zalizałby na śmierć”. – Poza tym odpoczywam jak standardowy Kowalski – książka, sport, film – wylicza Roman. Lubi gatunek science fiction. – Zaczęło się od „Wojny robotów” Stanisława Lema – zauważa. I zdradza, że jako wielki fan wyścigów Formuły 1, bardzo chciałby… zobaczyć taki wyścig na żywo.